Mama mogła żyć!

16 grudnia, 2013

szpital w słupcy81-letnia mieszkanka Strzałkowa do słupeckiego szpitala doszła o własnych siłach. Niestety już go nie opuściła – zmarła na skutek niedrożności jelit i wstrząsu septycznego. Najbliższa rodzina oskarża słupeckich chirurgów o opieszałość, nie podjęcie o czasie operacji ratującej jej życie. Sprawa została skierowana do Prokuratury.

Ferdynanda Górniak zd. Rosińska, lat 81, od 1970 roku była mieszkanką Strzałkowa. Wspólnie z mężem prowadziła gospodarstwo, dom i wychowywała dzieci. Dziś dzieci nie mogą uwierzyć, że ich ukochana mama nie żyje:

– Miała ponad 80 lat, ale była całkiem sprawna, nie chorowała. Jeszcze w tym roku odwiedziła córkę, która mieszka w Niemczech. Pojechała też na Jasną Górę kilka miesięcy temu. Dziś nie żyje, pochowaliśmy ją 3 grudnia.

Mama mogła żyćZ relacji córki i syna wynika, że jeszcze 2-3 tygodnie temu Ferdynanda Górniak miała się dobrze, owszem pobolewał ją brzuch i nie bardzo chciała pić, dlatego też dzieci zabrały matkę na pogotowie, w piątek 22 listopada. Jednak wówczas lekarz nie przyjął kobiety do szpitala, powiedział, że nie ma podstaw. Mówił, że to starsza osoba, że może coś niestrawnego zjadła. Niestety, jak dalej opowiadają dzieci:

– Z soboty na niedzielę brzuch bolał mamusię już coraz bardziej, więc znowu pojechaliśmy na pogotowie. Przyszedł młody lekarz i zrobił mamusi zastrzyki przeciwbólowe – stwierdził, że jeżeli się jej nie poprawi, to trzeba będzie zgłosić się na oddział, bo chyba coś się dzieje z jelitami. Następnego dnia nie było lepiej, nie chciała też nadal pić i nasz lekarz rodzinny dał skierowanie do szpitala, zaznaczając, że pacjentka jest odwodniona z zaburzeniami elektrolitowymi. W poniedziałek (25.11) o 9 rano rodzina z matką przyjechała na pogotowie. – Zanim ją przyjęli na oddział to 3 godziny na kozetce leżała. Zrobili podstawowe badania i przyszedł chirurg Bartkowiak – zbadał, nie powiedział nic i poszedł. Pytałam, dlaczego to tak długo trwa – stwierdzono, że wszyscy chirurdzy są zajęci. Następnie przyszedł lek. Durskii zlecił wykonanie zdjęć rentgenowskich. Mamusia na te badania poszła o własnych siłach, była osobą chodzącą. Po wykonanych zdjęciach lek. Durski powiedział, że jest wszystko dobrze, że brzuch jest miękki i że to nie jest pacjentka chirurgiczna. Przyszła jakaś pani doktor z oddziału wewnętrznego i tam też mamusię przyjęto. Na wewnętrznym podali jej jakiś malutkie kroplówki a we wtorek zrobiono badanie USG, niestety obraz nie był czytelny, gdyż jelita były zagazowane. Stwierdzili, że badanie zostanie powtórzone następnego dnia. Kiedy rano przyjechaliśmy do mamy, pani z sąsiedniego łóżka powiedziała, że ją zabrano, okazało się, że na chirurgię. Lek. Śmigielskipowiedział nam, że poranne badanie USG wykazało, że jest niedrożność jelit.

Rodzina udała się do dr Durskiego. Córka zapytała

– Co jest mojej mamie?; doktor odparł – A skąd ja mogę wiedzieć? Robimy badania. Już wtedy należało coś robić, może zabrać mamę – na pewno by żyła – ze łzami w oczach opowiada córka zmarłej.

– Kiedy przyjechałam do mamusi w czwartek (28.11), to leżała, w biały dzień, w wymiocinach kału. Nie miała też podłączonych żadnych kroplówek nawadniających, tylko taką małą przeciwbólową. Mama powiedziała też, że w nocy się przewróciła, bo chciała iść do toalety – nie doszła, zatoczyła się i leżała pod łóżkiem. Sama się ocknęła, przebrała i położyła – nikt z personelu nawet nie zauważył co się stało. W czwartek od rana zrobili jej też lewatywę, jak szła do toalety to woda za nią leciała. Później kiedy już przyszłam i zobaczyłam ją w tym kałowych wymiocinach, to znowu chlusnęła – z ust normalnie wylatywały g…..na. Zaalarmowali lekarza pacjenci, że sobie nie radzę i przybiegła młoda lekarka, natychmiast założono mamusi sondę do żołądka, a mnie dano papiery do podpisania – zgodę na zabieg. Ubrano ją w koszulę operacyjną, byłam pewna, że będą ją natychmiast operować, ratować jej życie.

Jak podkreślają dzieci zmarłej, niestety w tym dniu jeszcze nie przeprowadzono operacji, sonda też na niewiele się zdała, zapychała się a kobieta nadal wymiotowała kałem.

– Pojechałam na chwilę do domu, została moja córka i synowa. W czasie kiedy mnie nie było, córka do mnie zadzwoniła, że lekarz mówi, że my nie wyrażamy zgody na zabieg – domyśliłam się, że musiałam coś nie w tym miejscu chyba podpisać. O 16.00 razem z bratem byliśmy z powrotem u mamy i mówiliśmy jej, że musi mieć operację; poszłam też do lekarza i powiedziałam, że my wyrażamy zgodę na operację. Jednak nic innego nie dostałam do podpisania. Uprosiłam, żebym mogła zostać na noc w szpitalu. Wtedy widziałam, jak pacjentka z sali dostawała duże kroplówki i wcześniej poszła na operację, mamusia nadal czekała – a mieli jej ratować życie. Podali jej jedynie czopki. Lekarz powiedział – To dla nas komfort, jeżeli pacjentka zostanie odbarczona, nie będziemy się musieli babrać w g….nie. Specjalnie czekali, żeby jelita się oczyściły, jesteśmy o tym przekonani.

W piątek rano (29.11) kobieta nadal wymiotowała kałem.

– Takie upodlenie jakiego doznała nasza mamusia nie da się opisać słowami. Nawet kiedy przyszedł ksiądz nie chciała przyjąć Pana Jezusa, bo powiedziała, że w ustach ma kał. Kazali mi iść do domu, bo nic tu nie pomogę. Pojechałam do domu, ale coś mi nie dawało spokoju i już ok. 9.00 przyjechałam znowu. Mamusia była zasypiająca, jelita już były czyste, bo ulewała się jej treść żołądkowa. W piątek po obchodzie powiedzieli, że będą operować. Brzuch miała bardzo wzdęty. Dr Durski powiedział, że kał przedostał się do jamy brzusznej. Wtedy dali dokumenty do podpisu. Mamusi dali zastrzyk przed operacją, ale trzymali ją do 13.00. Operacja skończyła się po 17.00. Nie powiedzieli nam, że ma sepsę i jest skrajnie wycieńczona. Wyciek kału do jamy brzusznej zrobił swoje. Powiedzieli nam, że się wybudziła z narkozy, więc się ucieszyliśmy, że teraz to już będzie tylko lepiej. Doktor Durski zaprosił nas do gabinetu, powiedział, że na jelicie był guz, ale operacyjny, ruchomy, łatwy do usunięcia. Poinformował nas, że została wykonana stomia, by nie obciążać serca i tak słabego. Powiedział, że wyciął kawałek jelita, ok. 15 cm, bo było czarne. Dodał, że jest też zapalenie otrzewnej, ale wszystko dokładnie zostało oczyszczone, guz usunięty, bez nacieków i przerzutów. Wyszliśmy. Później nam powiedzieli, że będzie przewieziona na OIOM – tam będzie miała lepszy komfort. Było po 19.00. Po operacji oddychała bez respiratora. Na oddziale dr Nowicka powiedziała, że mama jeszcze jest nie całkiem kontaktowa, odesłała nas do domu. Do szpitala wróciliśmy po 20.00, ale już nas nie wpuszczono na oddział, wtedy poczuliśmy, że coś jest nie tak. Ok. 21 pani doktor powiedziała, że musieli mamusię podłączyć pod respirator, by nie traciła zbędnie energii, by organizm zaczął walczyć. Pani Nowicka powiedziała, że nasza mama jest w stanie wstrząsu septycznego, nie tyle co jest odwodniona, ale wysuszona na wiórek, nerki nie pracują i silnie osłabiony jest mięsień sercowy. Dodała, że zbliżająca się noc to walka o jej życie. Nasz szpital ma tomograf, ale badania takiego nie zrobili. Gdyby ją nawadniali i operowali prędzej, to by żyła. Sześć lat temu wyszła z wypadku, ale to szpital w Kaliszu postawił ją na nogi – w Słupcy by ją załatwili – założyli jej gorset zaraz po wypadku, ale w sali nikt na nią nie zwracał uwagi, dostała krwotoku, by się udusiła. Sam zerwałem jej gorset i przechyliłem na bok, krew z ust wyleciała. W sobotę 30 listopada, po siódmej rano, poinformowali nas, że mama zmarła. Chciałam przy niej być, ale lekarka powiedziała, że nie było czasu na powiadomienie, to serce stanęło. 20 min. trwała reanimacja. Bez skutku. Lekarka powiedziała, że dostała pacjentkę w stanie wstrząsu septycznego, wpisała to do karty. Wystąpiliśmy do Prokuratury o sekcję zwłok. Nie mielibyśmy czystego sumienia, gdybyśmy nie dochodzili prawdy. Naszej mamusi już życia nie wrócimy, ale może uratujemy inne osoby. Na słupeckiej chirurgii jest eksterminacja starszych ludzi, powyżej osiemdziesiątki nie ma się prawa żyć.

O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy lek. Andrzeja Durskiego, który powiedział, iż nie powinien wypowiadać się w tej sprawie, gdyż trwa śledztwo prokuratorskie a ponadto każdy komentarz byłby ujawnianiem tajemnicy lekarskiej – Jako lekarz nie mogę wypowiadać się na temat zdrowia pacjentów, czy aspektów medycznych. Rozumiem, że rodzina uzewnętrznia swój ból – ma do tego prawo. W poniedziałek (9.12), córka zmarłej otrzymała pisma z prokuratury informujące o wszczęciu śledztwa w sprawie zgonu; o tym, że do 20 grudnia ma zostać wydana opinia patomorfologa i ocena pobranych wycinków organów wewnętrznych oraz, że powołano biegłego, którym został lek. Tomasz Górecki z Konina. O wynikach śledztwa będziemy informować.

  1. Mój ojciec udusił się na szpitalnym łóżku, bo dostał odmy. Oczywiście był do uratowania, ale nie w słupeckiej wykańczalni, bo szpitalem nazwać tego nie można. Brak jakichkolwiek standardów. Co więcej pan, bo lekarzem bym go nie nazwała, nie chciał wypisać zwolnienia mojej siostrze, gdy zobaczył iż to ona złożyła na niego doniesienie do prokuratury. Jakie poniósł konsekwencje – żadne, bo w Polsce rządzi kolesiostwo. Zapewne nie ma nawet wyrzutów sumienia, słysząc o jego dalszych praktykach i „sukcesach”. Pan Bóg nierychliwy , ale sprawiedliwy… (komentarz moderowany)

  2. myślę, że w powiecie nie ma takiej rodziny, która nie spotkała by się z takim traktowaniem ludzi starszych, brakuje tu dawnej dyrektor szpitala pani Agnieszki Pachciarz , lekarze i personel wiedzą o co chodzi.

  3. kiedy tymi sprawami zajmie się prokurator ile jeszcze ludzi musi odejść aby odpowiedzialni za te krzywdy ponieśli karę

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *