Raj na ziemi

10 stycznia, 2010
Wejście do dżungli - groźnej i nieprzyjaznej dla ludzi. Na każdym kroku czai się tutaj potężne niebezpieczeństwo.
Wejście do dżungli - groźnej i nieprzyjaznej dla ludzi. Na każdym kroku czai się tutaj potężne niebezpieczeństwo.

„Widzisz gringo (obcy, nie mówiący w języku hiszpańskim), dla mnie szczęście jest wtedy, gdy mogę sobie wisieć w hamaku i nic nie robić. Im dłużej, tym lepiej. Nic nie boli, nie nagli, nie czeka. Nikt nie woła. Brzuch nie burczy, nie chce jeść; żona nie burczy, że chce, żeby jej coś zrobić. Moje szczęście to ta spokojna chwila, która właśnie trwa: nikt i nic niczego ode mnie nie chce, nie trzeba się wysilać, martwić, nigdzie iść.

Wy, Biali znajdujecie swoje szczęście w ruchu, a my w bezruchu. Wy ciągle musicie coś zmieniać, porządkować, ulepszać, a my poszukujemy stanu ukojenia… I kiedy go znajdziemy, to wolimy się nie poruszać, żeby czegoś nie zepsuć. Dla ciebie gringo, ten hamak jest pełen nudy. Dla mnie to raj na ziemi” – to typowa ideologia Indian WARAO, zamieszkujących Wenezuelę.

ŻYŁKA PODRÓŻNIKA
Państwo Ewa i Piotr Matybowie uwielbiają podróże. Co roku, w okolicach Świąt Bożego Narodzenia obmyślają strategię na kolejne wakacje. Dokonują wyboru pomiędzy remontem mieszkania a kolejną podróżą w nieznane. Jak dotąd zawsze niekwestionowanie wygrywa „zew natury” i chęć poznania nowych rzeczy. O tym, że podróże kształcą i to w różnym kierunku, także i w tym zawodowym, państwa Matybów przekonywać nie trzeba…

MIŁOŚĆ DO GRECJI
„Ten kraj przemierzyłam wzdłuż i wszerz, i jestem nim zauroczona – opowiada Ewa Matyba. -Marzy mi się, by kiedyś, na emeryturze mieć w Grecji taką swoją „przystań”, maleńki domek nad zatoczką. Piękne krajobrazy, to jedno, a atmosfera, którą Grecy potrafią wytworzyć, to drugie. Ludzie południa są pogodniejsi i szczęśliwsi, zdaje się wysuwać taką tezę, obserwując ich życie. Przekonała mnie o tym Polka, zawiadująca jednym z campingów na Krecie.

Wyszła za mąż za Greka i osiedliła się na stałe. Potwierdziła, że ludzie tam są wspaniali. Krzepią się ciepłem i słońcem” – dodaje pani Ewa. Niedobrym czasem w tym kraju, zwłaszcza na wyspach greckich, są miesiące pomiędzy styczniem a kwietniem. Ze względu na panujące nieprzyjemne w doznaniach warunki atmosferyczne (wiatry, duża wilgotność powietrza), ludzie zamykają się w domostwach. Kiedy wychodzą w maju, są bardzo spragnieni swego towarzystwa.

„Podróże po Grecji otworzyły mi oczy na kolebkę naszej kultury – przyznaje moja rozmówczyni. –Osobliwie przydało się to, gdy uczyłam języka polskiego. Gdy zobaczyłam Grecję i jej starożytne zabytki, poczułam zapachy, usłyszałam cykady na Cykladach, w zupełnie inny sposób wykładałam część związaną z antykiem. Zwłaszcza próbowałam obudzić zachwyt i imperatyw podróżowania.’’

ZIEMIA ŚWIĘTA
Mile wspominana jest eskapada do Ziemi Świętej – Jordanii i Izraela. Turystów ostrzegano przed dużymi niebezpieczeństwami w tym rejonie. „Jesteśmy w hotelu i nagle za oknami słychać wystrzały. Pierwszy odruch – to strach i panika – relacjonuje pani Ewa. – Nie była to jednak żadna akcja zbrojna.

Huki i wystrzały to radość tutejszej ludności na ogłoszenie Petry jednym z cudów świata. Mężczyźni wybiegli na ulicę, świętowali. Kobiety, zgodnie z panującą tam tradycją, nie uczestniczą w tego typu fetach. My, a byłam tam z innymi Polkami, jako jedyne, podążyłyśmy na zewnątrz.”

W LABIRYNCIE MARAKESZU
W części śródlądowej w Marakeszu najbardziej urokliwym miejscem jest bazar, suk. Można zginąć w ogromnym labiryncie handlujących. Dla Europejczyka męcząca i wręcz nieznośna jest metoda sprzedaży. Kupcy namolnie zaczepiają, zachęcając w ten sposób do nabycia oferowanych przez nich towarów.

Wspomnienia z pobytu na Dominikanie to lekkie rozczarowanie. Rajska doprawdy plaża, ale… pani Ewa lubi czynny wypoczynek. Chodzenie, zwiedzanie, jeżdżenie, oglądanie… Obszar ten jest dla turystów bardzo niebezpieczny z uwagi na panującą powszechnie biedę. Aby nie zostać złupionym i pozostać przy zdrowiu i życiu, należało przebywać więc na obszarze ośrodka.

Miłośnicy nurkowania, surfowania mają tu doskonałe warunki do uprawiania tych dziedzin sportu. Pozostałym musi wystarczyć plażowanie i morskie kąpiele…

AUSTRIACKI PORZĄDEK
„Należę do osób nie lubiących wracać do tych samych miejsc – podkreśla pani Ewa. – Za krótkie życie. Więc delektuję się wciąż odkrywaniem.” Swego czasu moja rozmówczyni wraz z całą rodziną uprawiała wspinaczkę wysokogórską, najczęściej na Słowacji. Dziś bohaterka artykułu „wykruszyła się z ekipy”.

Góry tak, ale wycieczki bez szarżowania, w granicach bezpieczeństwa. Zarówno mąż, jak i starsza córka kontynuują pasję. Dla pani Ewy największym „rarytasem” są wyprawy śladami dawnych kultur, toteż z ożywieniem wspomina wielokrotne „plądrowanie” Turcji, Hiszpanii, Portugalii, Chin w pogoni za zabytkami. „Mimo, że uwielbiam egzotykę, tą, do której trzeba przemierzać tysiące kilometrów, to jednak na co dzień imponuje mi austriacki ład i porządek.” – pani Ewa nie kryje zachwytu. Podejrzewa, że kłóci się to z naturą grekofila, ale to w sobie pomieszanie też ma swoje zalety.

DZIKA PRZYRODA
Zupełnie inny charakter miała tegoroczna wyprawa do Wenezueli. Wcześniej zawsze były to miejsca cywilizowane. Na życzenie męża Piotra, który jest z zawodu lekarzem weterynarii, państwo Matybowie poszli tropem dzikiej przyrody, podpatrując faunę i florę w jej naturalnym środowisku. Wraz z holenderskim przewodnikiem po Wenezueli wyruszyła 6-osobowa grupa – dwa polskie małżeństwa i niemiecka para.

Eskapadę podzielono na dwie części: wypoczynkową (kilka dni przed i po wyprawie w dżunglę) i pobyt na łonie natury, z dodatkowym lokalnym oprowadzającym Indianinem. Do przemieszczania się po parkach narodowych służyły: bus oraz większe i mniejsze samoloty w stanie technicznym pozostawiającym dużo do życzenia. „Zdezelowane Cesny na 12 osób, z uporem <<do ostatniego tchnienia>>, latają nad Narodowym Parkiem Canaima, którego wielkość porównywalna jest do obszaru Belgii.

Strach przed rozpadnięciem się maszyny w locie uchodzi z człowieka natychmiast, zastępowany przez zachwyt, gdy tylko pojawia się sposobność oglądania tepui (pionowe ściany płaskich gór), triumfujących nad nieprzebraną dżunglą i dziesiątków wodospadów wraz z najwyższym na świecie Salto Angel” – to jedna z migawek z pobytu w Południowej Ameryce.

UWAŻAJ GRINGO!
Wenezuela „wypoczynkowa”, „kurortowa” mocno odstaje od standardów, do których przyzwyczajeni są Europejczycy. Poza resortem hotelowym czai się niepokój związany z uprawianym na wielką skalę procederem okradania gringo. Masowo sprowadzane z USA taksówki przerażają swym wyglądem „jeżdżącego wielkiego trupa”.

Holenderski przewodnik także zasmakował w miejscowym rarytasie. Autochtoni jedzą je łapczywie niczym Europejczycy czekoladki
Holenderski przewodnik także zasmakował w miejscowym rarytasie. Autochtoni jedzą je łapczywie niczym Europejczycy czekoladki

Nie jest powiedziane, że dowiozą turystę pod wskazany adres. Równie dobrze można nieoczekiwanie „wylądować” na peryferiach miasta i zostać okradzionym przez lokalnych rzezimieszków. Wenezuelskie puebla (miasteczka) nie grzeszą czystością. Są potwornie zaśmiecone. Powszechnie panująca bieda ich mieszkańców jest dojmująca. Głodnych wenezuelskich plaż należy ostrzec, że poza uciechami słoneczno – kąpielowymi, nie mają co marzyć o spokojnym, miłym wieczornym wyjściu, czy przechadzce po okolicy, smakowaniu atmosfery i lokalnej kuchni poza hotelem.

Do miłych nie należy odprawa lotniskowa. Przerzucane są wszystkie bagaże, wyrywkowo wskazywani turyści na kontrolę osobistą. Wokół szczekają psy, tresowane do tropienia narkotyków…

BIAŁY W DŻUNGLI
Po udanym przelocie nad Narodowym Parkiem Canaima i wylądowaniu na prowizorycznym lądowisku, pierwszą czynnością jest upewnienie się, czy wśród ekipy nie ma arachnofobów (lęk przez pająkami). Grupa zwiedzających naprzemiennie drogą wśród traw, tropikalnych lasów i przy pomocy pirogi (prymitywne czółno indiańskie), przez zlewiska wodne udała się nad wodospady. Tu przeszła niezwykły chrzest, konfrontując siłę spadających wód z własnym ciałem.

Nie było to łatwe zadanie. Wymagało wiele sprawności fizycznej, determinacji, przytroczonych do skał lin i odrobiny „szaleństwa”. Spod „prysznica” wychodziło się w stanie ogłuszenia i absolutnego spłukania. Po takim sprawdzianie kąpiel w spiętrzonej wodzie u podnóża wodospadu już tylko nieznacznie podnosiła adrenalinę.

INDIANIE WARAO
W jednym z dorzeczy Orinoko żyją Indianie Warao. Ich domy – poza klepiskiem, paleniskiem, trzcinowym zadaszeniem i rozwieszonymi hamakami – nie posiadają żadnej ściany, mebli, odrobiny intymności, niczego, co przypominałoby cywilizowane mieszkanie. Kilka kroków od „wioski” płynie życiodajna rzeka, gdzie od wczesnego dzieciństwa Indianie hartują się, żyjąc z wodą, przez wodę i dla wody…

Poza nimi wykrawką lasu, w którym bytują, tuż za ich plecami, tysiącem dźwięków rozbrzmiewa tropikalna dżungla. W hamakach, wolni od lęków, poza gonitwą czasową, nadzy – bo buty i ubiór są niepotrzebnym zbytkiem – Indianie wiodą szczęśliwe życie, wyplatając koszyki, nawlekając paciorki nasion w wisiory, polując i wypiekając maniokowe placki. Mają swoją szkołę i nauczycielkę, ale jaki jest program nauczania – nie wiadomo…

BEZ MOSKITÓW
Zarówno przewodnik grupy, jak i lokalny – Indianin w dżunglę nigdy nie ruszali się bez maczety i potężnego kija. Byli bardzo skupieni na wędrówce. „Nie odnotowałam wprawdzie żadnej zbrojnej interwencji, ale wiedziałam, że nie są to tylko efektowne rekwizyty” – dodaje pani Ewa. W dżungli nad Orinoko brodzi się w kaloszach po kolana w wodzie.

Mimo pory deszczowej i wzmożonej wilgotności przybysze z Europy nie musieli zwalczać moskitów. To był tylko szczęśliwy przypadek. Najczęściej wszędzie gryzie i bzyczy. Inne owady, licznie tu występujące, mają dla tubylców walory odżywcze. Od termitów po tłuste robale – pędraki wydłubywane z butwiejących pni, wielkości grubego palca. Indianie pochłaniają je na surowo, łapczywie niczym czekoladki.

MAŁPIE IGRASZKI
W zbudowanym na wodzie campusie panowała pełna harmonia z małpim gajem. Kapucynki zaczepiały ludzi, zachęcając do zabawy. Każdą nieopatrznie pozostawioną rzecz momentalnie przechwytywały. Nieprzydaną upuszczały do rzeki. Tu turyści doznali dziwnego uczucia, na moment myśląc, że to omamy. Zjawisko jak przedziwne, tak i urzekające.

Otóż w jednym momencie nurt rzeki potrafił zmienić swój bieg na odwrotny. Jak się później okazało, spowodowane jest to przypływami i odpływami.

BANANOWY JEST…
Olbrzymie przestrzenie Llanos (wenezuelskiej sawanny) zasiedlają krowy. Ani w namaszczeniu, ani w wychudzonym kształcie nie przypominają naszych poczciwych „muciek”. „Ale w jednej z farm, gdzie przybyliśmy na nocleg, potykaliśmy się o wszelki inny „wypasiony” zwierzyniec – setki świnek morskich, kopulujących żółwi (wcale nie są powolne!), legwanów, papug i więzionych w terrariach groźnych gadów. Z drzew ściągaliśmy soczyste owoce mango i papaje.

Pan Piotr - łowca i pogromca piranii.
Pan Piotr - łowca i pogromca piranii.

Te, które już spadły w swej dojrzałości z drzew, stanowiły strawę dla buszujących wszędzie małych zwierzątek” – kwieciście opisuje pani Ewa. Ekipa miała okazję obejrzeć plantacje trzciny cukrowej, tytoniu, kawy, kakao, orchidei, manioku, bananów, a gdzieniegdzie także i degustować dary natury. Na długo pozostanie w pamięci – i aż dreszcz przebiega po plecach – widok jednej z wenezuelskich jaskiń.

Potworny ptasi jazgot! 10 tysięcy stworzeń, których skrzydła w locie osiągają ponad metr rozpiętości, zlatują tu na dzień, by nocą opuścić kryjówkę, udając się na żer. W jaskini nawet lampa naftowa przewodnika wprawia w ruch ogromne ptaszyska. Pod nogami błoto z odchodów i szczury czekające na ptasie trupy. „Wrażenie tak niesamowite, że słynny horror „Ptaki” zaczyna się urealniać w głowach” – przekonuje pani Ewa.

NA WSZELKI WYPADEK
Wybierając się w tak daleką podróż w odmienne od naszych warunki klimatyczne, trzeba zadbać o swoje zdrowie. Szczepienia ochronne nie były potrzebne, ale pan Piotr zdobył mugę. Jest to specyfik przeciwko insektom. Podobno na tyle skuteczny, że używały go wojska amerykańskie podczas wojny w Wietnamie. „Mazidło” się nie przydało, bo moskitów nie było, a może ją wyczuły z daleka? To już wiedzą tylko one…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *