Czy kolęda jest potrzebna?

31 stycznia, 2013

Na początku każdego nowego roku odbywają się kolędy, czyli wizyty duszpasterskie w domach wiernych. Czy parafianie lubią kolędę? Czy nie jest ona przypadkiem anachronizmem? Czy księża przychodzą tylko po datek, czy też ich wizyta ma zgoła inny cel? Coraz częściej zadajemy sobie lub innym te pytania, ale nie zawsze mamy odwagę wypowiedzieć się i zabrać głos na forum. A temat, jak sądzę, jest interesujący i godny uwagi. Postarajmy się zatem spróbować uzyskać odpowiedzi na powyższe pytania (nie będzie to łatwe) oraz przyjrzyjmy się istocie kolędy. W pierwszej kolejności przypatrzmy się jednak jej narodzinom.

Zwyczaj kolędowania (wizyt duchownych) wywodzi się od ludowego obrzędu związanego z okresem świąt Bożego Narodzenia (pierwowzór dzisiejszej „gwiazdórki”). Zanim kolęda zyskała charakter religijny i kościelny, najpierw była całkowicie świecka.

Dawniej młodzieńcy w pierwszych dniach stycznia odwiedzali domostwa, śpiewając pieśni i składając życzenia noworoczne. Otrzymywali za muzykę i życzliwość wiktuały. Z upływem czasu zaczęły powstawać pieśni na cześć narodzin Chrystusa. Piosenki mieszały się, tworząc miszmasz sacrum i profanum. Zakonnicy, bernardyni i franciszkanie, wystawiali w kościołach żłóbki i szopki, nadając kolędowaniu ton bożonarodzeniowy. Świeckie śpiewy zastępowano religijnymi, które dotyczyły życia Jezusa i ewangelii. Kolędnicy przedstawiając dramatyczne dzieje żywota Pana, przebierali się za pasterzy, Żydów, jak również zwierzęta- kozy, konie czy wilki (pamiętamy dobrze turonia). Śpiewali na cześć Chrystusa i składali świeckie życzenia, dostając w zamian jedzenie.

Kościół katolicki początkowo był bardzo krytyczny wobec działalności kolędników. Synod poznański z 1420 r. zakazał im działalności, gdyż grupy „artystów”, wracając nocną porą spotykały się i dochodziło często do bójek, kradzieży, a nawet zabójstw. Ale, jak pisze w „Encyklopedii staropolskiej” Aleksander Brückner, wybitny badacz polskiej kultury, duchowieństwo także brało udział w kolędach. Stworzyło własną grupę składającą się z plebana, wikariusza, czasami organisty, jak również żaków lub uczniów ze szkółek wiejskich. „Kościelni kolędnicy” również wędrowali od chałupy do chałupy. Proboszcz pouczał o obowiązkach chrześcijańskich oraz dokonywał obserwacji relacji rodzinnych (dzisiaj jest podobnie). Gospodarze natomiast w podzięce za wizytę, wkładali produkty żywnościowe do przyniesionych przez kolędników koszyków. W XVI wieku, za panowania króla Zygmunta I, zaczęto dawać członkom kolędy pieniądze. Ten zwyczaj przetrwał do dziś.

Tak oto pokrótce przedstawia się rys historyczny kolędowania. Podobnie, jak kilka wieków temu, obecnie do naszych domów pukają dwie grupy kolędnikówci młodzi, świeccy, którzy po wieczerzy wigilijnej przebierają się naprędce za śmierci, diabły i Herodów, by głosić dobrą nowinę i podreperować kieszonkowe; i ci nieco starsi, przedstawiciele Kościoła, którym przyświecają podobne cele. Jednym i drugim otwieramy, ale z obserwacji wynika, że tym drugim z coraz większą niechęcią.

Powiedzenie „gość w dom, Bóg w dom” poucza, że ktokolwiek do nas przyjdzie, trzeba go wpuścić, gdyż może to być sam Pan Bóg. Jak nakazuje obyczaj, gościa trzeba ugościć, choćby zaproponować filiżankę herbaty. W wizycie duszpasterza, wydawałoby się, nie ma nic złego. Wszak do naszych drzwi pukają akwizytorzy, listonosze, czasem Świadkowie Jechowy. Skoro im otwieramy, to dlaczego mamy nie otwierać drzwi księżom? Mało tego, oni nie przychodzą z pustymi rękami. Przybywają z modlitwą i błogosławieństwem. Święcą dom, w którym mają panować pokój, miłość i zgoda. Tym bardziej należałoby szerzej otworzyć drzwi i raczej poczuć się wyróżnionym i zadowolonym, a nie zamykać na trzy spusty, zgaszać światło i udawać, że nie ma nas w domu. Dlaczego więc niektórzy parafianie są skazani na kilkugodzinne siedzenie w ciemności, poruszanie się po własnym mieszkaniu na palcach niczym złodziej lub na niezaplanowane wyjazdy?

Czasy się zmieniają i ludzie rzadziej zapraszają gości (spotkania towarzyskie nie są tanie) i chodzą w gości. Ponadto osoby duchowne wraz z innymi grupami społecznymi (lekarze, nauczyciele, policjanci) są pod ostrzałem. Wytyka się księżom monopol na wiedzę o świecie, hipokryzję, zacofanie, wysokie koszty usług, pazerność, brak szacunku dla parafian oraz podwójne życie i nieradzenie sobie z problemami natury seksualnej. Dlaczego więc ich zapraszać? Czy na to zasłużyli, by pokazywać im wnętrza domu, opowiadać o swojej rodzinie i w dodatku dawać ofiarę?

Problemem zasadniczym jest chyba właśnie ofiara, nazywana potocznie „kopertą”. Biorąc pod uwagę wyżej wymienione zarzuty przeciwko duchownym, boli niektórych, zwłaszcza antyklerykałów, że należy im dać datek w kopercie. Budzi się w nich sprzeciw. Oczywiście nie muszą przekazywać pieniędzy, ofiara jest dobrowolna, ale nie dać ani grosza, nie wypada. Summa summarum przywołana „koperta” najwyraźniej psuje relacje wierny-ksiądz. Część parafian z pewnością wolałaby przeznaczyć określony procent podatku na Kościół lub wedle własnej woli wpłacić pieniądze na konto parafii. Ta sytuacja byłaby zdecydowanie łatwiejsza, ale biskupi na razie obradują i zwlekają z podjęciem decyzji, gdyż kalkulują, czy wówczas kabza byłaby tak pełna. Zabiegani ludzie zapominają zapłacić rachunek za Internet, więc pewnie uleciałoby z ich pamięci przekazanie ofiary na Kościół.

Trzeba powiedzieć (napisać), że datki na Kościół, wspólnotę religijną, są powszechne. Tak się dzieje w kościele ewangelickim czy judaizmie. Pozostaje tylko pytanie, w jakiej formie, jakim sposobem przekazywać ofiarę: osobiście podczas kolędy czy może za pośrednictwem banku? Ten drugi wariant byłby łatwiejszy i pozwolił zaoszczędzić czas, ale ograniczyłby bezpośrednie spotkanie z księdzem, które dla jednych jest bardzo ważne, a dla innych zbyteczne. Z drugiej strony zdroworozsądkowo na to patrząc, pasterz choć raz w roku powinien zobaczyć swą owcę. Lecz nasuwa się wątpliwość, czy owca życzy sobie być oglądana?

Mankamentem kolędy dla odwiedzanych jest niewątpliwie dezorganizacja dnia. Parafianie czekają niecierpliwie kilka godzin na kilkuminutową wizytę, nie mogąc w tym czasie zająć się bieżącymi obowiązkami czy sprawami. Kukają, lukają, wypytują sąsiadów, niecierpliwiąc się przy tym. Marzą, aby kapłan jak najszybciej dokonał aktu poświecenia, by mieć odwiedziny za sobą. A ksiądz, wiadomo, zwyczajny człowiek. Częstowany i zagadywany nie śmie odmawiać, stąd czasami poślizgi czasowe. On jest zadowolony z gościny, a oczekujący mają marsowe miny (niezamierzony rym).

Stosunki pomiędzy wiernymi a księżmi z pewnością utrudnia zachowanie duchownych. To znaczy, gdy my chcemy od nich usługę, często trudno się z nimi skontaktować, a i cennik nie jest zbyt niski. Idziemy na plebanię jak do twierdzy, w której rezyduje król. Drzwi otwiera gosposia i usprawiedliwia nieobecność kapłana. Gdy ksiądz jest na swych włościach, trzeba się przed nim ukorzyć, bo wówczas jest szansa, że lepiej i szybciej załatwimy sprawę. Gdy wierny wyczuje traktowanie z góry, odpłaca je później na początku stycznia.

Parafian do kolędy zniechęca postępowanie duszpasterzy. Często żywo dyskutują o polityce (po jakie licho?) i krytykują (ponoć w Słupcy był taki przypadek) Jerzego Owsiaka i Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Nie zapominają też o nadętym moralizatorstwie, że kawalerowie powinni się ożenić, stare panny wyjść za mąż, a rodzice mający jedno dziecko, szybko postarać się o kolejne. Niechęć budzą również zapiski gościa w sutannie. Nierzadko rozlicza parafianina za ubiegłoroczne zamknięte drzwi, nie biorąc pod uwagę, że miał akurat w danym dniu i danej godzinie ważniejsze sprawy na głowie, choćby zawiezienie chorego dziecka do lekarza. Kręci także nosem, że wiernego nie widać na mszach świętych, itp.

Nikt nie lubi być pouczany, zwłaszcza pod własną strzechą i w obecności rodziny. Niektórzy kapłani (podkreślam niektórzy!) muszą znaleźć właściwe podejście do wiernych. Przede wszystkim zachować pokorę, zrozumienie i unikać oceny oraz wścibstwa. W innym wypadku będą coraz częściej całować klamki.

Księża muszą się zastanowić nad kindersztubą podczas kolędowania. Nie tylko gospodarz jest do niej zobowiązany, ale także gość. Zwłaszcza, że przychodzi z ramienia Boga.

Kolęda-potrzebna czy anachroniczna? Niech każdy z Państwa sam odpowie na to pytanie.

    1. Coś Ty, to prawda? Mało, ja pamiętam, ze kiedy udało mi się podprowadzić/czyt. zamienić kopertę to mama dawała 50 złociszów. Później musiałem zamiast do szkoły iść do leśniczego zarobić na trzewiki aby na religii ładnie wyglądać / chodziłem tylko parę dni bo mnie znudziły ich wywody/. Od tamtej pory mam spokój, żyje spokojnie bez zbędnego balastu. Jeżeli się nie mylę to – daniny już nie płacimy. Tak?

  1. jakos ludziska zastraszeni widzac, ze trzeba majla podac, boja sie tu wypowiadac.
    oczywiscie ze koleda jest potrzebna. wielebny musi przeciez wiedziec czy kogos w domu nie przybylo do chrztu, czy ktos na kocia lape nie zyje, czy moze komus sie nie zaczelo lepiej powodzic, a na tace dalej malo rzuca. a przeciez sa tez tacy, co musza cos na sasiada nadac, a w kosciele nie wypada, bo niektorzy to maja przeciez honor. a tak naprawde, to co to za durny temat. wiadomo, ze kler rzadzi i ludzie u nas boja sie podskakiwac opini publicznej. nawet jak ktos ma na tyle rozumu, aby to rozkminic, to i tak boi sie walczyc z wiatrakami. sasiedzi dla zasady go wyklna…

    1. „Księża będą zawsze wykorzystywać ciemnotę i przesądy ludu. Będą posługiwać się religią jak maską, pod którą kryje się obłuda i zbrodniczość ich poczynań.” (Tadeusz Kościuszko)

  2. Ja znam wielu super kapłanów, którzy w jednym domu przyjęli ofiarę (nie daninę) a w innym ją zostawiali, bo była taka potrzeba. Poza tym od wielu lat przyjmuję kolędę i jest bardzo miła atmosfera – nigdy nie rozmawiamy o polityce. Jak ktoś chce się doczepić to i tak się doczepi (mniemam, że zaraz do mnie). Patrzcie ludzie obiektywnie… Poza tym nikt nikomu nie każe składać ofiar. Przyjmij kolędę, porozmawiaj… nie musisz nic „dawać” !(?)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *