Byk zginął w szambie

22 grudnia, 2009
Byk zerwał się z łańcucha i wpadł do zbiornika na gnojówkę.
Byk zerwał się z łańcucha i wpadł do zbiornika na gnojówkę.

Niecodzienna interwencja straży pożarnej
O godzinie 6:40 zawyła syrena lądkowskiej straży pożarnej. Mieszkaniec Woli Koszuckiej zgłosił potrzebę interwencji w jego budynku gospodarczym. Byk hodowany przez Edmunda Strzelczyka zerwał się z łańcucha i wpadł do zbiornika na gnojówkę. Niestety zwierzę nie przeżyło tego wypadku.

POMNIEJSZYŁA SIĘ HODOWLA
Edmund Strzelczyk wraz z żoną Zofią zajmują się bykami już od ponad dwudziestu lat. Wybudowana przed laty obora przystosowana jest do hodowli 18 dużych byków. Od początku istnienia tego budynku był on zawsze pełen zwierząt. Właściciel gospodarstwa, jak to zwykle bywa na wsi, przyzwyczajony jest do bardzo wczesnego wstawania. 8 grudnia obudził się już po godzinie 3:00, lecz nie wyszedł jeszcze oprzątać. Usiadł w kuchni, zapalił papierosa, rozmyślał i tak minęło kilka godzin. Przed 6:00 postanowił wyjść z domu, by zająć się zwierzętami. Jednak, to co zobaczył zmroziło go.

W zbiorniku szamba pod oborą utkwił byk, który musiał zerwać się z łańcuchów w nocy. Jak mówi Edmund Strzelczyk: „Wszedłem do środka, było jeszcze ciemno. Zobaczyłem tylko cień zwierzęcia w miejscu gdzie jest pokrywa do tego szamba. Z początku myślałem, że to mały cielaczek wyszedł z innego pomieszczenia i się położył na ziemi. Pstryknąłem światło, patrzę i oczom nie wierze. Duży byk, największy z mojej hodowli, zawiesił się na zbiorniku szamba. Widać mu było tylko głowę i nogi. Dotknąłem, jeszcze wydawał mi się trochę ciepły, ale był już sztywny.

Byk jak się zerwał musiał jakoś odsunąć pokrywę, bo była zamknięta cały czas. No i co tu zrobić dalej? Przywiązałem linę do rogów, żeby nie wpadł przypadkiem dalej, bo nikt już by nie wyciągnął jego ciała. Od gnojowicy jest taki gaz, że nikt tam do środka nie wejdzie. Potem poszedłem do domu i myśleliśmy co robić.” Żona pana Edmunda, Zofia, wpadła na pomysł jak wyciągnąć ciało buhaja.

Pomyślała, że skoro straż pożarna ściąga koty z drzew, to czemu miałaby nie pomóc przy takim wypadku. Zadzwoniła więc na numer straży pożarnej, a po chwili w Lądku zawyła syrena. Strażacy pojawili się po kilku minutach.

WYCIĄGANIE CIAŁA
Syrena zaalarmowała dzielnych strażaków już około 6:40. Szybko zebrali się do udzielenia pomocy i wyjechali w stronę Woli Koszuckiej. Również słupecka straż wyruszyła na niecodzienną akcję ratunkową. Jak mówi właściciel hodowli Edmund Strzelczyk: „Akcja trwała co najmniej dwie godziny.

Strażacy szukali sposobu, żeby to ciało wyciągnąć, bo wcale nie było tak łatwo. Przecież samochodem nie wjedzie do obory. Kombinowali trochę, ale w końcu wyciągnęli. Jakby byk jeszcze żył, to nie wiem jakby go wyciągnęli. Było wiadomo, że już nie żyje, pewnie coś mu pękło przy upadku. Oczy miał otwarte. Strażacy użyli takich pasów parcianych i samochodem wyciągnęli to nieszczęsne zwierze. Jak by się nie zerwał to nie było by tragedii.”

Byk rasy mieszanej miał ponad półtora roku. Niedługo miał być sprzedany, a ponieważ był duży, straty szacowane są na około 4500 złotych.

LIKWIDACJA HODOWLI?
Po tym wypadku właściciel gospodarstwa zastanawia się nad zlikwidowaniem wieloletniej hodowli. Jak mówi Zofia Strzelczyk: „Siedem lat temu też mieliśmy tutaj wypadek, byk się zerwał, a mąż chciał go doprowadzić z powrotem. Skończyło się tak, że mąż miał złamaną nogę bo nie uciekł przez rozjuszonym buhajem.

Jesteśmy coraz starsi, a na hodowlę potrzeba siły. Być może w przyszłym roku wyprzedamy wszystkie zwierzęta i skończymy tę hodowlę.” Zanim jednak to nastąpi, na wszelki wypadek Edmund Strzelczyk w klapie do szamba zamocował ograniczniki, przez które wieko nie będzie już się przesuwało.

Straż pożarna i weterynarz opuścili posesję państwa Strzelczyków, a ciekawi sąsiedzi cały czas rozprawiali o tym niecodziennym zdarzeniu.

Fot. KP PSP Słupca

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *