I tak to wszystko się zaczęło
50 lat temu, w wojskowej prasie zamieścił swoje pierwsze teksty… Przez kilkanaście miesięcy zamieszczał w niej kolejne, o urozmaiconej treści… W cywilu „donosił” różne informacje ze środowiska – nie tylko – słupeckiego do redakcji wielkopolskich gazet… Na dobre i na złe – kiedy tylko zaistniała taka możliwość – związał się z lokalnymi wydawnictwami… Tadeusz Kubacki (czyt. „GS” z IX ubr., „Brylantowy Tadeusz” i „Rocznik 1941”, oraz „GS” nr 6/1120, z 7 II 2012, s. 2) debiutował w charakterze korespondenta 20 lutego 1962 roku…
– Pół wieku temu. Z pewnością pamiętasz początki?
– Oczywiście, tak jakby było to wczoraj…
– To jedź…
– Po kursie POMOCNIKÓW KIEROWNIKÓW KLUBÓW w kompanii szkolnej przy rembertowskiej Akademii Sztabu Generalnego – podczas zasadniczej służby wojskowej – zostałem skierowany do Gorzowa Wlkp. Tam, w 4 Pułku Saperów – J.W. 1649 – miałem komfortowe warunki do działania, do podejmowania twórczych , niekonwencjonalnych przedsięwzięć. Zwolniony przez MON z wszelkich wart i służb w jednostce, podjąłem się – praktycznie od zera – organizacji klubu żołnierskiego. Kiedy moje zabiegi i wysiłki przyniosły pierwsze widoczne efekty, postanowiłem „sprzedać rezultaty”. Usiadłem przy starej maszynie do pisania, popełniłem dwa krótkie tekściki, o zorganizowanych mistrzostwach w tenisie stołowym i o konkursie historycznym, wystawie filatelistycznej oraz popisie recytatorskim i konkursie gazetek ściennych. Tę – z trudem spreparowaną twórczość – zapakowałem w kopertę, zaadresowałem: Redakcja „Żołnierza Ludu”, Wrocław 27, i wysłałem. Po kilku dniach, szukam w gazecie… Jest! W rubryce Z NOTATNIKA KORESPONDENTA, na 3 stronie ukazały się moje wypociny. Ucieszyłem się i zrazu postanowiłem: idź za ciosem. Wkrótce na łamach „ŻL” ukazały się następne, dłuższe już artykuły: Kryptonim R.O.K./ 62. Konkretnie i aktywnie; Finał u saperów; Saper – fotograf; Niewiele się zmieniło; Ambitne plany klubu; Nowość w klubie saperów; Współpraca dwóch bratnich organizacji; Dla każdego coś…; Saperzy nawiązali przyjaźń z harcerzami; To jest biblioteka!; Z życia ORW. Krawiecka „matura”; Ich hobby – Zbieranie znaczków pocztowych; Klub żołnierski i dzieci; Jeszcze tylko Rada Konsumentów; Debiut wypadł na „pięć”; Poznaj swój kraj; W kantynie znaczna poprawa, ale…; Mariaż ZMS i KMW; Krytyka pomogła; Przy „pół czarnej” z działaczami kultury; W obronie dwóch mostów…
– Po tylu latach, tak dokładnie pamiętasz tytuły?
– Pamiętam choćby dlatego, że zawsze miałem z nimi kłopot. Najczęściej nadawała je redakcja. Chcę też zdradzić, że wiele gazet, z moimi artykułami przechowuję – do dnia dzisiejszego – w archiwum domowym, tak na pamiątkę.
– Przygodę z prasą zacząłeś z grubiej rury. Miałeś jakiś układ z redakcją?
– Nie. Nie miałem żadnego układu. Zwyczajnie pisałem. Redakcja zamieszczała na łamach, a ja raz w miesiącu liczyłem skromne grosze, które wzbogacały żołd.
– Pisałeś tylko, ot tak od siebie, czy…
– Miałem jedno, tylko jedno telefoniczne zlecenie z redakcji: obsłuż rozminowywanie zatorów lodowych, które zagrażają mostom. Uzyskałem urlop z jednostki, pojechałem… Napisałem później – uważam jeden z lepszych w tej fazie „pismactwa” – artykuł: W OBRONIE DWÓCH MOSTÓW.
– Mam prawo rozumieć, że abecadło dziennikarza zacząłeś poznawać w Gorzowie Wielkopolskim?
– Tak. W tym samym Gorzowie, w którym zdobyłem też wspaniałe szlify animatora kultury, gdzie poznałem od podszewki żużel i wspaniałych żużlowców, gdzie otrzymałem z „Żołnierza Ludu” propozycję zatrudnienia w redakcji… Nie wyszło to jednak. Zgody – na przeniesienie szer. T. Kubackiego ze stanowiska kierownika Klubu Żołnierskiego, na etat do redakcji „ŻL” – nie wyraził Zarząd Polityczny WP. „… Po to był na kursie w Rembertowie, żeby spełniał się w klubie, a nie w redakcji…” – głosiła ostateczna decyzja MON.
– A po wojsku?
– W 1963 na stałe związałem się ze Słupcą. Najpierw był Referat Kultury WOiK, potem Wydział Oświaty i Kultury, Powiatowy Dom Kultury, i… zatęskniłem za gazetami. Na początku podsyłałem rozmaite notki głównie do „Gazety Poznańskiej”, sporadycznie też do „Głosu Wielkopolskiego”. Później, ponadto do: „Czaty”, „Strażaka”, „Rzemieślnika”, „Kroniki Wielkopolskiej”, „Przeglądu Konińskiego” – dłuższa przygoda, „Naszego Głosu”, no i pisma lokalne: „Panorama Słupecka”, „Wiadomości Słupeckie”, “Ilustrowany Kurier Polski”, „Magazyn Słupecki”, „GAZETA SŁUPECKA”, „Przegląd Słupecki”.
– Twoje „Kalendarium” leciało w radio…
– Kiedyś w Radio „Warta”, teraz w Radio „Planeta”.
– Gazety gazetami, ale jesteś też autorem książek.
– To mocne słowa. Nie hołduję pisaniu „na półki”. Popełniłem jednak – z racji okolicznościowych potrzeb – „Sto lat słupeckiej straży pożarnej”, „Zarys dziejów słupeckiego ekonomika”, „Sprintem przez 75-lecie”…
– Lubisz – jestem przekonany – to co od pół wieku robisz…
– Z początku było tak na pół gwizdka. Z upływem czasu zaczęło mi się to coraz bardziej podobać, bo interesująca jest to i ciągle poznawcza działka. Teraz kocham, wręcz uwielbiam, nie wyobrażam sobie codziennego dnia bez poszukiwań, dłubaniny, bez naniesienia czegokolwiek na papier. Tak to wszystko zaczęło się w Gorzowie, no i trwa.
– W tej 50-letniej „gazetomanii” były pewnie i blaski, i cienie…
– Jak we wszystkich działaniach, przedsięwzięciach. Na zawsze w pamięci pozostaną, np. spotkania ze: Stefanem Stuligroszem, Bogdanem Suchodolskim, Konstantym Andrzejem Kulką, Grzymałą- Siedleckim; Zbigniewem Grochalą, Markiem Okopińskim. Jerzym Jasińskim, Januszem Uamalem; Andrzejem Rajewskim, Tadeuszem Grzelakiem, Januszem Sidło, Grzegorzem Lato, Hubertem Wagnerem, Tadeuszem Pigułą, Jerzym Młokosiewiczem, Ludwikiem Gawrychem, Janem Kalubą; Januszem Poprawskim, Ryszardem Sławińskim, Wacławem Rogalewiczem; Bogną Wojciechowską, Leszkiem Gołyńskim, Ryszardem Furmankiem, Witkiem Kubaszewskim; wywiady z: Józefem Skowronem, Kazimierzem Górskim, Zdzisławem Krzyszkowiakiem, Anatolim Kotechewem, Stanisławem Szudrowiczem; Wiesławem Kowalskim, Stanisławem Korbońskim, Adamem Topolskim, Piotrem Mowlikiem; ludźmi morza: Bogumiłem Litoborskim, Jarosławem Piechotą, Henrykiem Urbaniakiem, Januszem Kajdanem… Mógłbym tak wymieniać, prawie bez końca. Wszystkie – wymienione i nie wymienione – spotkania okazjonalne, często towarzyskie i „służbowe” oraz wywiady i „podpytywanki”, zawsze owocowały i dalej owocują, były i są przetwarzane i przelewane na papier. Bez przerwy trwające poszukiwania, szperactwo – nie bez pomocy wspaniałych przyjaciół – pozwoliły mi na zgromadzenie bezcennych materiałów, na „zbudowanie” okazałego warsztatu pracy. A cienie, przykre doznania? Też były, ale o tych przy tej okazji nie będę wspominał, choć tkwią w pamięci.
– Przy tak wieloletniej, wszechstronnej aktywności, nie czujesz się wypalony?
– Wręcz odwrotnie, wciąż gdzieś w głowie migoczą i rodzą się nowe pomysły. Czuję się dalej jakoś nie do końca zrealizowany. Mam – skromne, ale ciekawe rezerwy, a czuję się jak stare wino… Póki sił wystarczy i wytrwałości nie zabraknie, obiecuję Ci, że zaraz pisaka nie odłożę na bok. Jest jeszcze przecież – wspólnie – mnóstwo do zrobienia, chociaż – uparcie cisną się na usta słowa piosenki – upływa szybko życie. Na zakończenie dodam, że jestem tym wywiadem niezmiernie skrępowany, bo to wbrew zasadzie, którą często powtarzam: dziennikarz powinien być na widowni, a nie na scenie.
Z Jubilatem rozmawiał i cierpliwie notował Władysław Filipczak
JA TAKŻE BĘDĄC ŻOŁNIERZEM ZASADNICZEJ SŁUŻBY WOJSKOWEJ ZOSTAŁEM KORESPONDENTEM ŻOŁNIERZA LUDU. KILKA LAT PÓŹNIEJ ZOSTAŁEM ETATOWYM DZIENNIKARZEM GAZETY ŚLĄSKIEGO OKRĘGU WOJSKOWEGO.