Nie jestem sadystą!
– Kwestionuję fakt, że z premedytacją kopałem i zabiłem ciężarną kotkę. To był wypadek, a zostałem pomówiony o rzeczy, których nie zrobiłem – powiedział przed słupeckim sądem Krzysztof M., który jest oskarżony o to, że 7 kwietnia ubiegłego roku, podczas spaceru ze swoją suką rasy bulterier zabili kota ze szczególnym okrucieństwem. Atak psa na kotkę widać na nagraniach z monitoringu. Krzysztof M., chcąc rozdzielić walczące zwierzęta kopał kotkę, która tego samego dnia zdechła. – Gdy moja suka złapała kota, usłyszałem gruchotanie kości. Ten kot i tak by tego nie przeżył – zeznawał przed sądem słupczanin.
Na początku kwietnia 2013 roku Krzysztof wyszedł jak zwykle na spacer ze swoją suką rasy bulterier.
– Byliśmy w lesie, gdzie chodzimy by pies się wybiegał. Potem odprowadziłem syna do kolegi, na ulicę Kilińskiego i wracałem do domu na Orzeszkowej. Gdy wyszedłem zza rogu, koło kwiaciarni, nie widziałem nikogo, ani ludzi, ani zwierząt. Psa trzymałem na smyczy. Nagle usłyszałem prychnięcie kota. Wtedy było już za późno na reakcję. Zwierzęta się zwarły. Całą tą sytuacją byłem zaskoczony. Krzyczałem do właściciela kota, by polał zwierzęta wodą, z wiadra lub węża, może wtedy by przestały walczyć – zeznawał przed sądem słupczanin.
OSKARŻONY, CZY POSZKODOWANY?
Krzysztof M. bronił się i zaprzeczał, że z premedytacją kopał i zabił ciężarną kotkę. Twierdzi, że kot i tak nie przeżyłby starcia z psem tej rasy. – Gdy suka złapała kota usłyszałem gruchotanie kości – powiedział przed sądem. Słupczanin mówił też, że bał się użyć rąk do rozdzielenia zwierząt, bowiem rękoma pracuje na własne utrzymanie. – Ten kot mnie ugryzł. Bałem się o własne życie – mówił dramatycznym tonem i pokazał ślad po ugryzieniu przez kota. Wspomniał też, że jest on poszkodowany w tej sprawie bowiem po tym ugryzieniu musiał brać zastrzyki przeciwko wściekliźnie. – Byłem na pogotowiu. Ta wizyta musi być odnotowana. Tam lekarz opatrzył mnie i dał zastrzyk przeciwko tężcowi. Potem dostałem serię zastrzyków przeciwko wściekliźnie. To był wypadek, a zostałem pomówiony o rzeczy, których nie zrobiłem. Moje zwierzęta mimo, iż wielokrotnie były prowokowane przez inne psy, nigdy nikogo nie zaatakowały – powiedział Krzysztof M.
NIE UDZIELONO MI POMOCY
Oskarżony, właściciel psa podczas zeznań zaatakował także Józefa Rajznera, który zgłosił całą sprawę, a zdarzenie zarejestrował jego monitoring. – Krzyczałem do właściciela kota, by polał zwierzęta wodą. Niestety, taka pomoc nie została mi udzielona. Dopiero wtedy, próbując rozdzielić zwierzęta, być może kopnąłem kota, ale nie zrobiłem tego z premedytacją – mówił Krzysztof M. Józef Rajzner odpowiedział mu: – Pewne rzeczy zatarły się w pamięci, ale tego co zostało nagrane nie zmienią żadne inteligentne mowy oskarżonego. Właściciel kota nie widział samego ataku, nie pamięta też, czy właściciel psa prosił o pomoc.
– Siedziałem w biurze. Usłyszałem hałas i wyszedłem zobaczyć co się dzieje. Zobaczyłem psa, który trzyma w pysku kota, i właściciela, który go kopie. Na nagraniu widać doskonale ile razy oskarżony kopnął kota. Zacząłem krzyczeć, że zgłoszę to na policję. Wtedy nadeszła synowa, uderzyła psa kijem od szczotki i pies puścił kota. Wtedy się zawinęli i bez słowa poszli – powiedział Józef Rajzner. Jego z kolei bulwersowało to, że przeciwko niemu było prowadzone dochodzenie weterynaryjne. – Sprawdzano, czy kotka była szczepiona, a to była przybłęda. Przyszła, nakarmiliśmy ją i została. Była w ciąży, co wykazało badanie rentgenowskie – mówił przed sądem.
CO TY SUNIA ZROBIŁAŚ?
Zeznania Józefa Rajznera zostały potwierdzone przez innych świadków. Pracownica i jego żona mówiły o tym jak widziały zdarzenie. – Widziałam jak pies trzymał w pysku kota, a jego właściciel tego kota kopał – mówiła pracownica Los Lodos. Żona natomiast bardzo literacko relacjonowała zdarzenie z kwietnia 2013 roku. – Słoneczko świeciło, a kot wygrzewał się na schodach kwiaciarni. Gdy nastąpił atak, wydawało się, że właściciel psa chce rozerwać kota, kopiąc go. To był straszny widok, gdy zbolały poszedł pod drzewo i się położył. Patrzył na nas i było widać, że cierpi – mówiła pani Henryka.
O ataku mówiła również synowa Józefa Rajznera, która kijem od szczotki rozdzieliła walczące zwierzęta. – Właściciel psa odchodząc powiedział. Co ty sunia zrobiłaś? – zeznała przed sądem. Te słowa bardzo zdenerwowały Krzysztofa M. – Byłem zaskoczony tą sytuacją, ale tak nie mówiłem. Nie stać mnie na takie teatralne gesty – mówił słupczanin i dodał: – Pies został uderzony kijem tak mocno, że nie mógł potem chodzić.
USG NIC NIE WYKAZAŁO
Po zdarzeniu kot trafił pod opiekę weterynarza Michała Podgórnego. Wtedy zwierzę jeszcze żyło. – Kot miał rozciętą skórę, uszkodzoną łapę i był w złym stanie ogólnym. Zszyłem skórę zaaplikowałem leki i usztywniłem mu łapę. Badanie USG potwierdziło, że kotka była w ciąży. Nie wykazało natomiast śladów krwotoku wewnętrznego. Po udzieleniu pomocy umówiliśmy się na kolejny dzień na wizytę kontrolną, ale wieczorem otrzymałem informację, że kot nie żyje – mówił słupecki lekarz weterynarii.
Przed sądem stanął również słupecki treser psów. On całe zdarzenie opisał na podstawie zapisu monitoringu. – W takiej sytuacji rozdzielenie walczących zwierząt przez jedną osobę jest niemożliwe. Szczególnie gdy walczą ze sobą pies i kot. Pierwsze szarpnięcia za smycz były prawidłowe, bo czasem przynosi rezultat. Później było kopanie kota. Moim zdaniem nie było to kopanie sadystyczne, a jedynie wydostanie kota ze szczęk psa. Potem oskarżony zadawał pytania dotyczące rasy bulterier. Czy jest to rasa zaliczana do ras niebezpiecznych. Treser odpowiedział, że mimo planowanej nowelizacji, bulterier nie znalazł się na tej liście. Krzysztof M. powiedział, że psami tej rasy zajmuje się od dawna. I suka, która zaatakowała kota nie jest jego pierwszym psem tej rasy.
– Kupiłem psa tej rasy dla syna. Zrobiłem to dla dziecka, a nie po to, by leczyć swoje kompleksy. Nie mam kompleksów. Byłem nauczycielem i wychowawcą. Nigdy nikogo nie szczułem swoimi psami. Nigdy też nie powiedziałbym, że to tylko kot. Mój stosunek do zwierząt jest zupełnie inny niż się mi zarzuca.
PROJEKCJA W CISZY
Sąd zarządził odtworzenie nagrań z czterech kamer monitoringu. Były one oglądane w ciszy. Potem sędzia postanowiła powołać biegłego z dziedziny weterynarii. Ma on na podstawie tych nagrań ocenić, czy do śmierci kota przyczynił się atak psa, czy kopnięcia człowieka.
Krzysztof M. na początku rozprawy domagał się utajnienia procesu i wykluczenia dziennikarzy. Sąd się na to nie zgodził, ale pouczył oskarżonego, że ten jeżeli czuje się pomówiony przez dziennikarzy, może przeciwko nim wystąpić na drogę sądową. Na zakończenie jednak tak jakby zmienił zdanie i ciesząc się z obecności dziennikarzy powiedział. – Nie jestem sadystą, jakiego próbuje się ze mnie zrobić – powiedział na zakończenie rozprawy.
Proces zostanie wznowiony, gdy sąd uzyska opinie biegłego.