Problemy z przychodnią
Mieszkanka gminy Strzałkowo zmaga się z problemami zdrowotnymi. Według niej, to co dzieje się w jednej z przychodni lekarskich w Słupcy to kpina – mimo poważnego zagrożenia zdrowia terminy przyjęć lekarskich są zbyt odległe. Urszula Walczak pochodzi ze Skarboszewa w gminie Strzałkowo. Walczy ze zdrowiem już od dłuższego czasu.
– Choruję na nadciśnienie. Nie wiedząc, że mam anemię, ciśnienie mi zaczęło spadać. Zadzwoniłam na pogotowie, bo nie wiedziałam czy brać swoje tabletki na nadciśnienie. Powiedziano mi, że jak będę miała ciśnienie 130/90 to mam brać. Nie brałam tych tabletek, bo ciśnienie było mniejsze. Na drugi dzień pogotowie mnie zabrało. Zrobiono mi badania, które wykazały, że mam anemię. Wypisali mnie tego samego dnia, chcieli żebym szła do swojego lekarza rodzinnego. Ja nie poszłam, kupiłam sobie buraczki, żelazo. Zaczęłam to brać na przyrost krwi. Kolejnego dnia zadzwoniłam do swojego lekarza, czy mam brać tabletki. Pani doktor kazała mi jedne tabletki odrzucić, drugich wziąć połowę. Położyłam się spać. Wstałam, uszłam kawałeczek, zrobiło mi się słabo i padłam. Mąż mnie posadził, zmierzyłam ciśnienie – 67/47. Pani doktor mi kazała szybko wypić słony bulion. Nie pomogło. Zadzwoniłam do przychodni, kazano mi wziąć inne leki, mąż z sąsiadem pojechali mi to wykupić. Cały tydzień chodziłam tak nie wiedząc, co się dzieje, myślałam, że to korzonki. Po tygodniu zadzwoniłam do pani doktor, która powiedziała, że trzeba zrobić wszystkie wyniki. – rozpoczyna opowieść mieszkanka Skarboszewa.
Pani Urszula trafiła do szpitala. Zrobiono badania, okazało się, że ból w kręgosłupie to nie korzonki. Zdjęcie wykazało złamanie kręgu. Nasza rozmówczyni dostała pilne skierowanie do ortopedy. Lekarz w słupeckiej przychodni ją przyjął i powiedział, że przez cztery miesiące będzie trwać leczenie. Pani Urszula od tej pory musiała zakładać specjalny stelaż usztywniający, aby kręg prawidłowo się zrastał. Lekarz wyznaczył kolejną wizytę – za dwa miesiące. Miało to być pod koniec listopada lub na początku grudnia.
Pani Urszula chciała, by urządzenie zdjąć jak najszybciej i ponowić badania. Dla naszej rozmówczyni problemem był ból, ze względu na uszkodzoną jedną nerkę. Urszula Walczak nie może brać tabletek przeciwbólowych. Została zapisana na 28 listopada. Na kilka dni przed wizytą do mieszkanki Skarboszewa zadzwoniła recepcjonistka z przychodni.
– Mówi tak – pani Urszulo, ma pani wizytę na 28 listopada, ale nie może pani mieć tej wizyty na kasę chorych ale prywatnie, bo nie ma miejsca. Mówię jej – ale przecież ja się dwa miesiące temu rejestrowałam i nie ma miejsca? Jest ale prywatnie. Pytam – z czego ja zapłacę, ja mam 592 złote renty. Jestem po pięciu operacjach, po dializach, mam depresję, choruję na nadciśnienie, cholesterol, miażdżycę. Z czego ja mam zapłacić? Ich to nie obchodzi. Powiedzieli, że nie będzie wizyty teraz, tylko dopiero w lutym. Po chwili powiedziała, że jednak na 9 stycznia. Po chwili poprosiłam o numer do rzecznika praw pacjenta, bo przecież tak się z ludźmi nie postępuje. Rozłączyłam się, dzwoniłam do rzecznika. Za chwilę zadzwonili jednak z recepcji i powiedzieli, że u innego lekarza zwolniło się miejsce i mam pół godziny na przyjechanie do przychodni. Ja nie mam samochodu, mąż też nie prowadzi, jeździmy wszędzie rowerami bo nie mamy prawa jazdy, wszyscy sąsiedzi w pracy – czym ja miałam tam dotrzeć? Pani kierownik z recepcji kazała mi pisać skargę do szefa. Przez telefon normalnie śmiała mi się tak jakby w oczy. Powiedziałam, że jej nie podaruję. Dzwoniłam już do funduszu i chcę ruszyć media. – kończy Urszula Walczak.
Udaliśmy się do wskazanej przychodni. Tam w recepcji powiedziano nam, że nie udzielają informacji na temat przyjęć, że jedynie szef może coś powiedzieć. Umówić się dość ciężko – lekarz bowiem przyjmuje tylko raz w tygodniu w naszym mieście, a obłożenie pacjentów ma spore. Panie z recepcji były zaskoczone naszą wizytą, choć jak się okazuje, domyślały się po co złożyliśmy im wizytę.
– Panie redaktorze, nie wiem z kim pan tam rozmawiał, ale ustalili mi szybko wizytę u lekarza! Ta pani kierownik do doktora na wejściu powiedziała tylko „To ta”. To jest jednoznaczne, wiedzą, że to ja zgłosiłam się do Gazety, że walczę o swoje. Zostałam dobrze przyjęta, jak nigdy. Ja nie chcę robić szumu z byle czego. Chcę tylko, żeby każdy pacjent był dobrze traktowany, że jeśli wizyta jest umówiona na fundusz, to żeby ktoś to respektował. Wiadomo, że prywatnie oni zarobią więcej, ale my na fundusz też jesteśmy ludźmi i też potrzebujemy pomocy. Czekać nie wiadomo ile na wizytę czasami nie można. Dlatego chcę ku przestrodze opowiedzieć o tej sytuacji. Niech wiedzą, że nie są nietykalni. My jako pacjenci mamy swoje prawa! – mówi nam zadowolona z przebiegu sprawy Urszula Walczak.
Od redakcji: Też jesteśmy zadowoleni, że udało nam się pomóc.