Jesteśmy najstarsi w Polsce!
Historia Gazety Słupeckiej to nieprzerwane pasmo błędów, porażek, kompromisów, układów i niekonsekwencji, w rezultacie których ciężką pracą, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, kosztem zdrowia oraz spokoju rodzinnego od prawie dziewięciu lat wydajemy w 15-tysięcznym miasteczku pismo dość powszechnie czytane i co najważniejsze – kupowane – napisał w 1998 roku Jacek Bartkowiak, ówczesny redaktor naczelny, na potrzeby publikacji „Poradnik dla wydawców i dziennikarzy prasy lokalnej” wydanej przez Instytut na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej.
ZA PÓŁ LITRA
Jesteśmy najstarszym tytułem polskiej prasy lokalnej. Pomysł wydania Gazety zrodził się w czerwcu 1989 r., po wyborach do tzw. sejmu kontraktowego. Ponieważ jeszcze z czasów studenckich znalem pewnego drukarza, który w latach osiemdziesiątych za przysłowiowe „pół litra” powielał „po godzinach” wydawnictwa niezależne, mnie przypadła w udziale rola organizatora przedsięwzięcia. W skład zespołu redakcyjnego weszli: Michał Czerniak (historyk sztuki), Tomasz Garsztka, Jarosław Jarczyński i Stanisław Waligóra (historycy) oraz Andrzej Durski (lekarz), wszyscy związani z Komitetem Obywatelskim. Pierwszy numer – dwie kartki formatu A3, który ukazał się 3 września 1989 r. zawierał materiały traktujące o historii miasta, wywiad z szefem lokalnej „Solidarności”, artykuł o Komitecie Obywatelskim i o miejscowym zespole rockowym. Znalazł się w nim także felieton redakcyjny mojego autorstwa, który stanowił coś w rodzaju tekstu programowego – pisałem w nim, że chcemy tworzyć lokalną gazetę dla wszystkich, że liczymy na dobre przyjęcie, choć również jesteśmy świadomi tego, iż o jej dalszych losach zadecydują w głównej mierze nasi czytelnicy. Czterysta egzemplarzy pierwszego numeru bez kłopotu zmieściło się w plecaku. Bez trudu też sprzedaliśmy cały nakład. Podobnie było z następnym numerem, który liczył już osiem stron i którego wydrukowaliśmy pięćset czy sześćset egzemplarzy. Gazeta była pismem Komitetu Obywatelskiego, pierwszym adresem redakcji było prywatne mieszkanie szefa Komitetu – Mieczysława Górnego. Przez kilka miesięcy przepisywane na zwykłej maszynie teksty naklejaliśmy na makietę, Michał Czerniak ozdabiał całość rysunkami i tytułami, a co dwa tygodnie ktoś spośród nas przywoził z Poznania wydrukowane strony (w redakcji pozostali: Tomek Garsztka i Jarek Jarczyński; dołączyli – piszący o sporcie – Darek Mielcarek, a także jako stały współpracownik regionalista – Marian Jarecki, a także nauczycielka z pobliskiego Strzałkowa – Jadwiga Tokarska). Przed świętami Bożego Narodzenia objętość wzrosła do 12 stron, nakład – do bodaj 1 tysiąca egzemplarzy. Sprzedawaliśmy wyłącznie na terenie Słupcy.
PRZYGODA Z MYSIĄ
Jeszcze w 1989 r., przy okazji służbowego wyjazdu do Warszawy, jeden z członków Komitetu Obywatelskiego – Karol Wyszomirski zarejestrował Gazetę we właśnie przygotowującym się do likwidacji Głównym Urzędzie Kontroli Publikacji i Widowisk. W związku z tym, że wniosek miał być podpisany nazwiskiem naczelnego redaktora, późniejszy burmistrz Słupcy podał swoje dane. Formalnie był więc – do czasu zgłoszenia na Mysią wniosku o zmianę szefa redakcji – pierwszym naczelnym Gazety. Na początku 1990 r. do zespołu dołączył zdolny rysownik, zegarmistrz, a jak się później okazało – również utalentowany grafik komputerowy – Janusz Ansion, trochę później – Grzegorz Pawłowski oraz Zdzisław Wyszyński. Mniej więcej w tym czasie Komitet Obywatelski otrzymał dwa pomieszczenia piwniczne w bloku komunalnym, które stały się pierwszą siedzibą redakcji. Spędziliśmy tam wiele godzin na dyskusjach, przygotowaniu kolejnych wydań i składaniu Gazety.
POLITYKA I ŁOWY
W kwietniu 1990 r., parę miesięcy przed Gazetą Wyborczą, utraciliśmy znaczek „Solidarności” – nasz inteligencki Komitet Obywatelski i Komitet Obywatelski „Solidarność” nie porozumiały się w kwestii wystawienia wspólnych kandydatów w wyborach samorządowych. Wiosną koledzy znaleźli tanią i legalną drukarnię Spółdzielni Inwalidów w Pleszewie. W gazecie pojawiły się zdjęcia Antoniego Wolskiego , ale teksty (przepisywane już na elektrycznym „Robotronie”) wciąż wklejaliśmy na makietach. Nakład rósł powoli – 1,2 tys., 1,3 tys., 1,4. tys. egzemplarzy. Zostaliśmy jednym z laureatów pierwszego Konkursu Fundacji IDEE dla prasy lokalnej. Trochę gazet rozchodziło się w okolicznych gminach, dokąd rozwoziliśmy je własnymi samochodami. Wiosną pojawiły się też w Słupcy dwa inne tytuły – bardzo porządnie, choć tradycyjnie drukowany kwartalnik miejscowego towarzystwa regionalistycznego „Wiadomości Słupeckie” i miesięcznik (z czasem dwutygodnik) Socjaldemokracji Rzeczpospolitej Polskiej „Panorama Słupecka”. Ta druga, choć wyglądem bardzo przypominała Gazetę, pod względem prezentowanej opcji politycznej stała na zupełnie przeciwnym biegunie, co prowadziło do zażartych niekiedy polemik. Wybory samorządowe w czerwcu 1990 r. przyniosły triumf Komitetowi Obywatelskiemu (wywodziło się z niego szesnastu spośród dwudziestu dwu radnych). Do Rady weszło trzech redaktorów Gazety, a niżej podpisany został jej wiceprzewodniczącym. Jako jedyny przedstawiciel lewicy radnym został redaktor Panoramy. Obydwa pisma drukowały obszerne relacje z nierzadko burzliwych obrad, eksponując jednak nieco odmienne szczegóły. Jesienią 1990 r. Komitet Obywatelski faktycznie przestał działać. Większość jego aktywnych członków zajęła się pracą w Radzie Miejskiej. Jeszcze w sierpniu Gazeta „zgubiła” szyld Komitetu na winietce. Wkrótce potem powołaliśmy spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. W jej skład weszło jedenaście osób współpracujących z Gazetą bądź Komitetem.
PO PIERWSZE: PIENIĄDZE
Jesienią pojawiły się pierwsze ogłoszenia i reklamy (po kilka w każdym numerze), a także nowa rubryka – „Kalendarium”, prowadzone przez Tadeusza Kubackiego. Na święta Bożego Narodzenia ’90 – pierwszy dodatkowy kolor na dwóch stronach. Na początku 1991 r. firma „Print” oficjalnie została wydawca Gazety. Od kwietnia tegoż roku zaczęliśmy wydawać pismo w cyklu tygodniowym, pojawił się też dodatkowy kolor. Sprzedawaliśmy wówczas ok. 1,6 tys. egzemplarzy na terenie 5-6 gmin. Zaczęło funkcjonować biuro ogłoszeń – kilka godzin dziennie, wciąż w tej samej piwnicy – zatrudniliśmy Piotra Osińskiego. Dopiero w 1992 r. „Dojrzeliśmy” do składu komputerowego. Na kilka miesięcy redakcję zasilają młodzi – zdolni: Arek Bilicki i Tomek Chwiłowicz. Powiększony format, objętość rośnie do szesnastu stron, nakład do 2 tys. egzemplarzy. W kolejnym – trzecim Konkursie Fundacji IDEE dla niezależnej prasy lokalnej (1994) zdobywamy komputer. W tym samym roku otrzymujemy jeszcze wyróżnienie w konkursie „Prasa Lokalna – Demokracja Lokalna – Samorząd”, organizowanym przez Stowarzyszenie Prasy Lokalnej. Zwyciężamy też w kolejnym konkursie tegoż Stowarzyszenia „Nasz udział w nowoczesności” (w kategorii tygodników).
WYSTRZAŁOWA FUZJA
W listopadzie 1992 r. dochodzi do połączenia redakcji obydwu konkurujących ze sobą do tej pory pism. Redaktor naczelny Panoramy Słupeckiej – Władysław Filipczak zostaje moim zastępcą, przenosimy się do nowej siedziby, też piwnicy, choć już nieco lepiej wyposażonej. Wkrótce rozstajemy się z Januszem Ansionem, dotychczasowym dyrektorem spółki. Zmienia się skład wspólników. Latem 1993 r. przeprowadzamy się do nowej siedziby: udaje nam się korzystnie wydzierżawić duży budynek w centrum miasta. Po dwóch latach kupujemy go na własność i stopniowo spłacamy kredyt. Na parterze działa apteka, księgarnia i punkt kserograficzny. Redakcja dzieli piętro z dwoma adwokatami. Jesteśmy u siebie.
ZAPISY NA BAL
Z ważniejszych akcji, organizowanych przez Gazetę, warto wymienić „Wawrzynki Słupeckie” w 1990 r., wybory „Miss Słupcy” w 1992 r., plebiscyt „Słupczanin Roku” od 1995r., plebiscyt na najlepszego sportowca i trenera roku. Pisaliśmy sporo o przymiarkach do reformy powiatowej. Z okazji 100-lecia słupeckiej OSP opublikowaliśmy jej monografię, w ogóle historia zawsze była naszą mocną stroną. O lokalnych wydarzeniach sprzed lat pisał m.in. nieodżałowany śp. Marian Jarecki, a Kalendarium Lokalne i Kronikę Sportową do dziś prowadzi inny historyk Tadeusz Kubacki. Ponadto wydaliśmy: dwa plany miasta, widokówkę, spis nowych telefonów oraz informator o rozkładzie jazdy PKS i PKP. Byliśmy organizatorami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Bale, organizowane przez nas w ostatnią sobotę karnawału, gromadziły miejscową elitę, a o ich popularności niech świadczy fakt, że bilety na tę imprezę trzeba było zamawiać z dużym wyprzedzeniem. Mamy nadzieję, że tak będzie i tym razem gdy 28 listopada wraz z restauracją CZARDASZ w Piotrowicach będziemy organizowali WIELKĄ ANDRZEJOWO – JUBILEUSZOWĄ GALĘ. Przez te wszystkie lata nakład pisma powoli, ale systematycznie rósł, do ok. 4 tys. w końcu 1996 r. i 5,4 tys. egzemplarzy w 1998 r. – we wszystkich gminach regionu.
ZAKŁAD PRACY
W ciągu tych kilku lat zespół redakcyjny zmieniał się parokrotnie. Wielu pracowników zatrudniliśmy; część spośród nich została z nami, inni trafili na studia, pozostali znaleźli sobie pracę lepiej płatną. Kilka osób zasiliło lokalne rozgłośnie radiowe. W ramach współpracy z Fundację IDEE uczestniczyliśmy w „Pilotażowym programie pomocy dla dotowanych przez lokalne władze gazet, które chcą przekształcić się w pisma niezależne” – dzieliliśmy się swymi doświadczeniami z „Wiadomościami Zambrowskimi”. W listopadzie 1997 r. gościliśmy dziennikarza z białoruskiej gazety „Tydniovik Mahilouski” (Tygodnik Mohylewski). W XXI wieku Gazeta Słupecka stała się kolorowym tygodnikiem. Widocznie spodobała się ona jeszcze raz jury konkursu Gazet Lokalnych, bowiem w 2000 roku po raz kolejny otrzymaliśmy nagrodę, którą wręczyli nam premier Jerzy Buzek i ówczesny szef dziennika Życie – Tomasz Wołek. Gazeta jest kolorowa, więc czytelnicy jeszcze chętniej oglądali się na barwnych zdjęciach. Do naszej gazetowej rodziny doszły nowe gminy. Zaczęliśmy pisać o Rzgowie, czy Golinie. Ta druga gmina, od lat ma nawet swoją mutację pt. GAZETA GOLIŃ- SKA. Minęło 25 lat, choć czasy i warunki ekonomiczne są trudne nadal jesteśmy. I jak zapewniają nas koledzy ze Stowarzyszenia Gazet Lokalnych – JESTEŚMY NAJSTARSZĄ GAZETĄ LOKALNĄ W POLSCE! A to powinno być powodem do dumy wszystkich Naszych Czytelników.
•••
W ciągu 25lat zespół redakcyjny tygodnika zmieniał się wielokrotnie, a redaktor naczelny tylko dwa razy – już w XXI wieku Jacka Bartkowiaka, który odszedł do pracy w administracji samorządowej woj. wielkopolskiego, zastąpił Waldek Miernik, wychowanek gazety; natomiast w roku 2010 Waldka Miernika, który został radnym Powiatu Słupeckiego, zastąpił Władysław Filipczak. Przeczytajcie ich wspomnienia związane z Gazetą Słupecką…
Jacek Bartkowiak – pierwszy redaktor naczelny
Gdy w wakacje 1989 roku zaczynaliśmy przygotowania do wydania pierwszego numeru Gazety Słupeckiej, nikt z oddelegowanych do tego zadania członków Komitetu Obywatelskiego nie miał pojęcia o dziennikarstwie, ani prowadzeniu wydawnictwa. Mieliśmy poczucie misji: chcieliśmy zmienić na lepsze miasto, jego instytucje i świadomość mieszkańców. Nie cały świat, ani Europę, nawet nie całą Polskę, tylko najbliższe otoczenie. Nie chcieliśmy robić biuletynu partyjnego. To miała być gazeta, o której mieszkańcy miasta powiedzą: nasza, słupecka. Chcieliśmy pisać bez cenzury o ludziach, ich problemach i radościach, przypominać zapomnianych bohaterów i przemilczane karty z dziejów. Tak, na pewno mieliśmy zdecydowanie zbyt wiele do powiedzenia o historii, ale w końcu pierwszy skład redakcji tworzyli głównie historycy: Tomek Garsztka, Michał Czerniak, Jarek Jarczyński, Stachu Waligóra i wielki pasjonat lokalnych dziejów Marian Jarecki. Pomagali też inni: szef i dobry duch komitetu Mieczysław Górny, Karol Wyszomirski, Andrzej Durski, Grzegorz Pawłowski, Jadwiga Tokarska, Darek Mielcarek, Lidka Prus, Zbigniew Łepkowski… Później doszli Zdzisław Wyszyński, Janusz Ansion i Antoni Wolski. Teksty na maszynie do pisania przepisywali: mój ojciec Franciszek Bartkowiak, potem Hanka Budner i Mirek Białas. Po 25 latach łatwo o kimś zapomnieć, więc wybaczcie, jeśli nie wymieniłem wszystkich. Pierwszą drukarnię znalazłem w Poznaniu dzięki Szymonowi Adamczykowi i jego kontaktom z podziemnych wydawnictw. Ten sam drukarz, który po godzinach pracy oficjalnej powielał opozycyjną bibułę, zgodził się wydrukować 400 egzemplarzy jednokartkowej ulotki, opatrzonej przez Michała Czerniaka pięknym tytułem, stylizowanym na przełom XIX i XX wieku. Wspominać początki można by jeszcze długo, ale obawiam się, że byłoby to niestrawne dla większości obecnych Czytelników. Pokolenie doby internetowych memów i facebooka nie zrozumie na pewno radości, jaką sprawiał nam przez lata każdy kolejny numer, przywożony z drukarni w Pleszewie, Wrześni, czy Gądkach. Setki ton papieru, zadrukowanych informacjami o zwyczajnych ludzkich sprawach. Początkowo niewiele było w gazecie sensacji i skandali, pewnie dlatego, że nie bardzo umielibyśmy o nich pisać. Zresztą, w czasie tak niezwykłych przemian politycznych, gospodarczych i obyczajowych, sensacje przynosił każdy niemal kolejny dzień. Wydawało mi się wówczas, że w wymiarze lokalnym ważniejsze i ciekawsze dla Czytelników będą dobre wiadomości: o nowej nawierzchni ulicy, sukcesie drużyny piłkarskiej (niechby i w IV lidze), przedstawieniu teatralnym w domu kultury. Kolportaż też wyglądał wówczas nieco inaczej niż dzisiaj. Tak trafił do nas późniejszy redaktor naczelny Waldek Miernik , który sprzedawał pierwsze numery przed kościołem po niedzielnych Mszach Świętych. Bardzo istotne były dla mnie wszystkie posiedzenia Rady Miasta, które szczegółowo relacjonowałem, łącząc mniej lub bardziej udolnie funkcję radnego i komentatora. A że tak się nie da, zrozumiałem po latach. Znacznie szybciej zaprosiłem do współpracy kolegów z konkurencyjnego pisma – Panoramy Słupeckiej: Władysława Filipczaka, Tadeusza Kubackiego, Andrzeja Kończaka, Marcina Dranikowskiego i Jędrzeja Pietrowicza. W ten sposób stopniowo okrzepliśmy organizacyjnie na tyle, by wydawać lokalny tygodnik w stałym rytmie przygotowań, druku i kolportażu. Nakład stopniowo rósł do 4-5 tysięcy w szczytowym okresie, gazeta inicjowała sporo akcji społecznych (Słupczanin Roku, plebiscyt na sportowca roku, wybory miss, zbiórki charytatywne), odbierała kolejne nagrody w konkursach prasy lokalnej. Aż w końcu przyszedł taki dzień, kiedy moje dziecko – Słupecka, tak wydoroślało, że trzeba było odciąć pępowinę i powierzyć jej losy młodszym. Radzą sobie nienajgorzej, tytuł przetrwał, ma się dobrze i oby kolejni autorzy i Czytelnicy mogli za 25 lat świętować 50 – lecie. Rzecz jasna z udziałem dobrze zasuszonych Ojców – założycieli na trybunie honorowej.
Waldemar Miernik – drugi redaktor naczelny
Moja przygoda z Gazetą Słupecką to jednocześnie historia mojego dorosłego życia. Zetknąłem się z nią dzięki mojemu historykowi z ogólniaka Jackowi Bartkowiakowi. Podobała mi się idea niezależnej gazety, więc pomagałem jak mogłem. Sprzedawałem ją pod kościołem św. Wawrzyńca, a że początek lat 90-tych to „złote lata LO Słupca”, próbowałem na łamach „mojej Gazety” pisać o koncertach i wielu innych ciekawych inicjatywach kulturalnych. Na pierwszym jubileuszu jako ten, który miał wszystkie egzemplarze gazety, jeszcze bardziej zbliżyłem się do redakcji. Zacząłem pisać o mojej największej pasji, czyli sporcie. Gdy doszło do połączenia dwóch konkurencyjnych słupeckich gazet, stałem się pełnoprawnym członkiem redakcji. Jako dziennikarze Gazety Słupeckiej byliśmy akredytowani przy wielu imprezach sportowych. Uczestniczyliśmy z kolegami Darkiem Mielcarkiem, Piotrem Osińskim, Tadkiem Kubackim i Tadkiem Krupczyńskim, w meczach pucharowych siatkarek AUGUSTO Kalisz, koszykarek OLIMPII Poznań, gościliśmy na meczach piłkarskiej reprezentacji Polski. I tak krok po kroku, stawałem się doświadczonym członkiem redakcji. Pisałem już nie tylko o sporcie, czy kulturze, ale i o sprawach społecznych. Pamiętam sukcesy i… wpadki. Anegdot, przez te niemal 25 lat, zebrało się tyle, że można by je opowiadać godzinami. Pamiętam jaką furorę zrobiliśmy na Mistrzostwach Polski dziennikarzy w piłce nożnej, gdzie do męskiej rywalizacji wprowadziliśmy element zabawy, jako jedyni mając w składzie… dziewczęta, czyli nasze redakcyjne koleżanki: Renata Smuszkiewicz, Marzena Filipczak, Ewelina Czechowska, czy Janka Lisowska grały z nami w piłkę. Trudno zapomnieć konferencje prasowe po meczach piłkarskich i siatkarskich, gdzie pytania zadawała tylko Gazeta Słupecka, a potem byliśmy cytowani przez wszystkie sportowe agencje prasowe. To za moich czasów Gazeta Słupecka robiła w Słupcy Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, plebiscyt Słupczanina Roku, pierwszą debatę kandydatów na burmistrza Słupcy, obsługiwaliśmy PROWNICJONALIA FILMOWE. Wszystko co najlepszego spotkało to miasto po 1989 roku, ma swój związek z Gazetą Słupecką. Gdy w Słupcy powstało radio, na krótko przeniosłem się do WARTY, uczyć się nieco innego dziennikarstwa. Wróciłem po niespełna dwóch latach, zostałem sekretarzem redakcji, a potem redaktorem naczelnym. Bałem się wtedy odpowiedzialności, bowiem zostałem szefem redakcji, po Jacku Bartkowiaku, moim nauczycielu, który o Słupeckiej wiedział wszystko. Z funkcji naczelnego zrezygnowałem po tym, jak zostałem radnym powiatowym i zasiadałem we władzach powiatu słupeckiego. Teraz ponownie jestem sekretarzem redakcji i moja historia w Gazecie Słupeckiej zatoczyła koło… Zmieniają się czasy. Słupecka doczekała się mocnej i słabszej konkurencji. Czytelnicy coraz częściej czerpią informacje z internetu. Ale Gazeta Słupecka była i jest najważniejszym ich źródłem dla mieszkańców powiatu. I tak pewnie zostanie jeszcze na długie, długie lata. Ze mną, czy beze mnie…
Władysław Filipczak – wydawca i redaktor naczelny od 2010 roku
Rzadko sięgam myślą do moich początków (a było to w 1992 roku) „przygody” z Gazetą Słupecką, ale zawsze z nostalgią i oczywistym sentymentem. Nie byłem przy samych narodzinach. Gazetę tworzyli ludzie związani z lokalną opozycją demokratyczną. Ja plasowałem się wówczas (w 1989 roku) jako człowiek „władzy ludowej”. Znajdowałem się w strukturach politycznych miasta. Ale jako młody człowiek o prospołecznym nastawieniu podzielałem system wartości demokratycznego państwa. Postanowiłem aktywnie uczestniczyć w transformacji ustrojowej. Szukałem swojego miejsca z pokorą. Znalazłem… Tak zaczęła się moja przygoda z Gazeta Słupecką, która trwa do dziś. Z perspektywy dwudziestu paru lat, uważam za sukces, że w skład redakcji weszły i wchodzą osoby różnych orientacji – od strony prawej po lewą, choć generalnie bliżej środka. Dzięki temu mimo gwałtownych nieraz sporów i dyskusji w samej redakcji, Gazecie udaje się – moim zdaniem – zachować własną tożsamość, choć oczywiście spotykam się z zarzutami, że takie niesprecyzowanie własnych poglądów politycznych to… brak tożsamości. Moim ideałem gazety lokalnej jest jednak pismo, do którego mogą przyznać się wszyscy, bez względu na wyznanie i przynależność. Nasz zespół redakcyjny? Kogo my tu nie mieliśmy i nie mamy! Polonista, historyk, historyk sztuki, politolog, leśnik, mechanik, wuefista, archiwista, prawnik, lekarz, zegarmistrz, germanista, rusycysta, ekonomista, dziennikarz, bankowiec, rolnik, informatyk, teolog i inni. Mieliśmy i po części nadal mamy przedstawicieli władzy samorządowej, prywatnego biznesu i sfery budżetowej, zasłużonych emerytów – studentów, a nawet kilkunastolatków przed maturą. Wierzących katolików i tych nawet mocno wątpiących. Słowem, zrobiliśmy wszystko (tak naprawdę, to „samo się zrobiło”), żeby redakcja była prawie pełnym przekrojem społeczeństwa. Chcemy świadomie trafiać do jak najszerszego kręgu odbiorców, których pragniemy przede wszystkim informować, a nie indoktrynować, czy pouczać. Po 25 latach świadomi blasków i cieni naszego dziennikarskiego rzemiosła, dziękujemy Wam Drodzy Czytelnicy. Wszyscy myślimy z wdzięcznością o Was, Naszych Czytelnikach, którzy pozostali nam wierni przez ćwierć wieku. Wierzymy, że nadal będziemy Wam potrzebni.
O początkach GAZETY SŁUPECKIEJ mówi także Michał Robert Czerniak
Niewiele osób wie, że w domu Zofii Czerniak, przy kuchennym stole, powstawały pierwsze numery Gazety Słupeckiej, tworzonej przez Michała Czerniaka i Jacka Bartkowiaka. Nasza rozmowa także odbywała się właśnie przy tym historycznym meblu – Stół był czechosłowacki i stoi on do dziś. Zachowały się także nożyczki, którymi cięliśmy papier na gazetę. 25 lat minęło bardzo szybko. Razem z Jackiem siedzieliśmy w kuchni długo w noc a mama robiła nam herbatę. Rysowałem pierwsze logo gazety i wszelkie ilustracje, które się w niej pojawiały. Sugestia odnośnie logo była Tomka Garsztki, które potem zmodyfikował Janusz Ansion. Cała gazeta była pisana ręcznie i na zwykłej maszynie do pisania. Trzeba było pisać tak, aby układać szpalty. Na tym stole odbywało się przycinacie i klejenie tekstów oraz rysunków. Potem tak przygotowane makiety – arkusze Jacek Bartkowiak zabierał do Poznania do drukarni, gdzie przygotowywano kliszę i ocynkowaną blachę do druku offsetowego. Do dziś mam zachowane blachy i folie do drugiego numeru gazety.
Kawał wspaniałej historii, początków wolności słowa i waszych prywatnych przeżyć. Pozdrowienia dla całej redakcji, kolejnych 25 lat wydawania gazety, życzy były słupczanin.
Kolejnych 25 lat !!!
Mieszkam w USA od 34 -lat pochodze z okolic Slupcy I bardzo sie ciesze ze moge cos sie dowiedziec z waszej gazety powodzenia na dlugie lata
Nie, nie jesteście najstarsi w Polsce:
„Merkuriusz Polski” z 1661 roku pierwsze polskie czasopismo
„Merkuriusz Polski”, pierwsze polskie czasopismo, ukazywało się od 3 stycznia do 22 lipca 1661 roku. Pomysł jego wydawania narodził się na dworze króla Jana Kazimierza i jego żony Ludwiki Marii Gonzagi. Potop szwedzki ukazał słabości polskiego ustroju. W czasie nadchodzących sejmów król postanowił powalczyć o reformę Rzeczypospolitej. Czasopismo przekazujące poglądy stronnictwa dworskiego oraz mobilizujące opinię szlachecką miało mu w tym pomóc. Inspiratorem pisma był marszałek nadworny koronny, a także pisarz polityczny i satyryk, Łukasz Opaliński. Jego redaktorem został sekretarz królewski Hieronim Pinocci, osiadły w Polsce Włoch, który w latach 1646–1660 wydawał w Krakowie i Warszawie pisane gazetki tygodniowe z wiadomościami z kraju i zagranicy. Stroną techniczną czasopisma zajął się drukarz i księgarz Jan Aleksander Gorczyn, który następnie objął stanowisko redaktora warszawskiego. W końcu grudnia 1660 roku król wydał przywilej na wydawanie czasopisma o barokowej nazwie „Merkuriusz Polski dzieje wszystkiego świata w sobie zamykający dla informacyjej pospolitej”. Korespondenci pisma relacjonowali czytelnikom najciekawsze wydarzenia m.in. z Paryża, Madrytu, Wiednia, Rzymu, czy Londynu. Pinocci otrzymane informacje tłumaczył na język polski i przeredagowywał. W sprawach polskich korzystał prawdopodobnie z materiałów dostarczonych przez dwór. W „Merkuriuszu” opisywano nie tylko sprawy polityczne i gospodarcze. Na jego łamach można było przeczytać o burzach, powodziach i innych ciekawostkach. Obok numerów zwykłych ukazywały się także numery ekstraordynaryjne, w których drukowano m.in. teksty umów, czy listy panujących. Redaktorzy zakończyli pracę po zaledwie 7 miesiącach. Akcja polityczna na sejmie w 1661 roku zakończyła się klęską, a dwór borykał się z kłopotami finansowymi. Mimo krótkiego żywota „Merkuriusz” trwale zapisał się w historii polskiej prasy, a różnorodność informacji w nim zawartych jest źródłem wiedzy nie tylko o jego redaktorach, lecz także czytelnikach.
Przewodnik Katolicki – najstarszy w Polsce tygodnik o tematyce społeczno-religijnej powstały z inicjatywy arcybiskupa gnieźnieńskiego i poznańskiego Floriana Stablewskiego. Od momentu powstania tygodnik wydaje Drukarnia i Księgarnia św. Wojciecha.
Ukazuje się od 17 stycznia 1895 roku z przerwą w latach 1939-1956. W momencie założenia „Przewodnik” miał łączyć swoją główną misję – utwierdzanie w wierze katolików i informowanie o życiu Kościoła z walką o utrzymanie polskości. Aby to osiągnąć miał jednoczyć wszystkie warstwy społeczne, kształtować ich świadomość społeczno-polityczną przez edukację i zabawę. Znalazły się w nim także miejsce na porady prawne, zdrowotne, na temat wychowania dzieci, a także relacje z podróży. O nowoczesnym charakterze pisma świadczy zamieszczanie już w XIX wieku reklam i ogłoszeń, aby obniżyć koszt wydawania gazety.
Od grudnia 2009 roku opisywany jest jako Ogólnopolski tygodnik dla rodzin.
Chyba chodzi o najstarszy tygodnik LOKALNY!
Przewodnik Katolicki jest najstarszym w Polsce tygodnikiem o zasięgu OGÓLNOPOLSKIM.